Jeszcze niedawno zarabianie w internecie kojarzyło się z informatykami, którzy po nocach klepali linijki kodu i wciskali reklamy na stronach. Dziś wystarczy telefon, internet i… trochę tupetu. Media społecznościowe stworzyły nowy ekosystem – taki, w którym jedni budują marki, a inni budują patologię. I co najbardziej zadziwiające – obie grupy potrafią zarabiać.
Twórcy, którzy mają coś do powiedzenia
Na szczęście są ludzie, którzy wnoszą coś sensownego. Edukatorzy, trenerzy, specjaliści od finansów, podróżnicy, pasjonaci sztuki – oni naprawdę tworzą treści, które mogą rozwijać, inspirować, uczyć. Potrafią budować markę osobistą, zdobywać zaufanie i przyciągać reklamodawców. To ci, którzy godzinami przygotowują materiały, inwestują w sprzęt i montaż, a potem jeszcze muszą odpowiadać na pytania typu: „To ile ci płacą za te filmiki?”.
Pato-streamerzy i cudowne życie z giftów
Na drugim biegunie mamy… cóż, „fenomen”. Ludzi, którzy zarabiają, pijąc na wizji, awanturując się z partnerem czy rozbijając melony głową dla śmiechu publiki. Oni nie sprzedają wiedzy, ani nawet nie sprzedają złudzeń – oni sprzedają chaos, patologię i wulgarne show. I co? I często zarabiają więcej niż ten biedny trener rozwoju osobistego, który od trzech tygodni pisze e-booka.
Dlaczego tak się dzieje? Bo oglądalność to waluta internetu. A ludzie od zawsze mieli słabość do podglądania – kiedyś sąsiadów przez firankę, dziś patologii przez ekran telefonu. Kiedy streamer na żywo „robi dym”, emocje buzują, a publika klika „gift”, „donejt”, „superchat”. Bo łatwiej dać dychę pajacowi, który wywróci się na krześle, niż wykupić kurs, który faktycznie wymaga wysiłku i refleksji.
Dlaczego to wspieramy?
Trochę przez nudę, trochę przez schadenfreude, a trochę dlatego, że internet daje złudzenie bliskości. Klikając serduszko czy wysyłając gifta, czujemy się jakbyśmy byli częścią wydarzenia, jakbyśmy mieli wpływ na show. Wartościowe treści wymagają skupienia, czasu i cierpliwości. Patologia daje natychmiastowy strzał dopaminy – jak fast food. Niby wiesz, że niezdrowe, ale i tak wciągasz.
I co dalej?
Nie ma co się łudzić – pato-treści nie znikną, bo są potrzebne. To igrzyska XXI wieku, przeniesione z areny do TikToka. Pytanie tylko, czy jako społeczeństwo będziemy w stanie wspierać tych, którzy tworzą coś wartościowego, czy będziemy płacić bilet wstępu do cyfrowego cyrku.
Bo jak na razie wygląda na to, że jeden profesor na YouTubie musi się mocno nagimnastykować, żeby zarobić na mikrofon, a gość, który wrzeszczy „elo mordeczki, lecimy z melanżem!”, dostaje w pięć minut tyle giftów, że mógłby spłacić pół kredytu.
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że zainteresował Cię mój artykuł. Pozdrawiam. Barbara Bereżańska