Tatuażysta z Auschwitz - Heather Morris

literatura obozowa

Sięgając po książkę "Tatuażysta z Auschwitz" napisaną przez Heather Morris, nie oczekiwałam, że ktoś będzie uczył mnie na nowo historii. Spodziewałam się ludzkich opowieści. Dlatego nie czuję się zawiedziona książką. Dowiedziałam się z niej o wiele więcej o życiu w obozach, niż z podręczników szkolnych. 

Z wielu faktów, o których mówi książka 
Heather Morris "Tatuażysta z Auschwitz" nie zdawałam sobie sprawy. Zaskoczyła mnie np. wolna niedziela. Może dla wielu to takie nieistotne. Dla mnie, jako opiekunki osób starszych pracującej w  Niemczech w systemie całodobowym przez siedem dni w tygodniu, owszem . W obliczu cierpienia, bólu, eksperymentów medycznych, śmierci, to jedynie nic nieznaczący szczegół. Nie zdawałam sobie sprawy, że w obozie pracował ktoś z zewnątrz. Nigdy bym nie pomyślała, że „wybrani” więźniowie mogli poruszać się w miarę swobodnie. 

Takim właśnie „wybranym” więźniem był główny bohater Lale. Dlatego pewnie jego opowiadania znacznie różnią się od opowiadań innych osób, które przeżyły pobyt w obozie. Dostęp do wiedzy był w nim ograniczony. Informacje były przekazywane z ust do ust. Nieścisłości nie mają dla mnie więc żadnego znaczenia. Nie uważam, aby autorka książki miała obowiązek sprawdzać, czy fakty podane przez Lalego pokrywają się z rzeczywistością. 


Podziwiałam głównego bohatera za to, jak dźwignął ciężar bycia „wybranym”. Pomimo że, miał pewne przywileje, nie stracił kontaktu z innymi więźniami. Chociaż może i stracił, ale nie był całkowicie obojętny na ich cierpienie.


Można by się przyczepić faktu, że czytając książkę 
Heather Morris "Tatuażysta z Auschwitz", nie miało się wrażenia, że czyta się o obozie. Co prawda była w niej mowa, o paleniu ludzi, o strzelaniu do więźniów dla zabawy, o eksperymentach medycznych, setkach ludzkich, nagich ciał, które przerzucano, jak worki z piaskiem. Nie wiem, czy przestałam być wrażliwa na ludzką krzywdę, czy być może autorka pisała o tym w taki sposób, że mnie te obrazy nie ruszały. Informację o obciętych jądrach przyjęłam bardziej, jak dobry żart, wolną niedzielę, jak luksus, na który pozwolono więźniom, pracę w administracji, jak fuchę. Być może nie do końca ruszały one Lalego. Dlatego zostało to opowiedziane w ten sposób. Jako osoba „wybrana” postrzegał on rzeczywistość nieco inaczej. Dopiero, gdy poczuł na twarzy spalone resztki ciał swojej drugiej rodziny, trafiło do niego, że ludzie to nie numery. Że za każdym numerem kryje się człowiek.

Myślę, że główny bohater potrafił się ustawić. Próbował pogodzić to, co robił z własnym sumieniem. Mam nadzieję, że mu się to udało. Nie mógł być złym człowiekiem, skoro odnalazł miłość swojego życia w obozie. Pomimo że został on przedstawiony, jako święty, mam pewne wątpliwości, czy rzeczywistość nie zmusiła go do tego, by kogoś skrzywdził na swojej drodze. 


W książce 
Heather Morris "Tatuażysta z Auschwitz" brak mi prawdziwego dramatu, ludzkich krzywd, cierpienia, obciążenia psychicznego w związku z tym, co się robi, w związku z nieznaną przyszłością i przeżytą przeszłością. 

Wątek miłosny się udał. Chociaż nie należę do osób romantycznych, łezka dwa razy zakręciła się w oku. 


Gorąco polecam. Książkę czyta się łatwo i przyjemnie. No właśnie. Czy książkę o takim temacie powinno się czytać łatwo i przyjemnie? To jedyny zarzut. Mały, a jednocześnie potworny. Tłumaczę sobie, że nie była to książka o obozach koncentracyjnych, tylko książka o tatuażyście

Komentarze