Zawsze byłam dla Niemców, jak wrzód na tyłku...


Praca sezonowa Niemcy

Kilka dni temu zadzwonił do mnie kuzyn i mówi: "Baśka, wysłałem ci artykuł... Tam, jak u tego Niemca byliśmy na truskawkach...". No i wróciły wspomnienia...

Praca w Niemczech przy zbiorze truskawek

Gdy przerwałam studia, wyjechałam do Monachium w poszukiwaniu pracy. Moje poszukiwania nie do końca mi wychodziły. Moja wiza studencka nie była już aktualna, a bez niej moje szanse na jakąkolwiek legalną pracę nie wyglądały dobrze. Zaczął się właśnie sezon na truskawki. Moja rodzinka co roku wyjeżdżała do Niemiec do pracy. Praca w Niemczech przy zbiorze truskawek była dla mnie w tamtym momencie najlepszym rozwiązaniem. Postanowiłam dołączyć do rodzinki pracującej u niemieckiego Bauera. Ponieważ znałam język niemiecki, trafiła mi się fucha. Nie musiałam zbierać truskawek. Do moich zadań należało chodzenie po polu i zaglądanie ludziom do koszyków. Od czasu do czasu musiałam przetłumaczyć jakąś wiadomość dla "ludu". 

No i chodziłam tak po licznych polach truskawek. Zaglądałam ludziom do kobiałek. Po kilku dniach wiedziałam, do których muszę zerknąć. Powiedzmy, że było to coś w rodzaju kontroli jakości. Truskawki musiały być dojrzałe, nie mogły być zgnite, musiały mieć szypułki i nie mogły mieć za długich ogonków. Miałam ulubionego pana, który śnił mi się po nocy. A raczej po nocy śniły mi się jego truskawki. Nie wiem, jak on to robił, ale w jego koszyku przewagę stanowiły ślimaki, a nie truskawki. Już z odległości kilku metrów, zbliżając się do niego, widziałam czarne, tłuste, rogate ślimaki wijące się po truskawkach. No i wyciągałam truskawkę po truskawce, razem z wijącym się ślimakiem lub z dziurą po nim, tłumacząc panu, aby uważał, co wkłada do koszyka. Pan dziwił się i twierdził, że już tak dokładnie je przegląda... 

Myślę, że dla wielu osób byłaby to niezła fucha. Mi tam rybka. Kazali mi chodzić po polu, to chodziłam. Czułam się trochę odosobniona. Nie należałam bowiem ani do polskiej elity, która z racji stażu i "włażenia Niemcowi w cztery litery", obejmowała ważne stanowiska typu liczenie i zapisywanie koszyków, czy zwożenie kobiałek na magazyn, ani do pospólstwa, które na akord musiało zasuwać, by zarobić na chleb. Myślę, że moja fucha była nawet lepsza od fuch elity. Było to stanowisko jedyne w swoim rodzaju, które kiedyś jednorazowo objęła moja siostra. Ja z racji pokrewieństwa, ale i z racji znajomości języka, byłam drugą osobą piastującą taką szczytną rolę na polu truskawek. 

Praca sezonowa w Niemczech- praca na akord 

Moja kariera w kontroli jakości truskawek mogłaby ciągnąć się latami. Niestety lubię czepiać się szczegółów. W głowie mi uczciwość, sprawiedliwość, prawo... Nadstawiam karku dla innych... Tymczasem praca sezonowa w Niemczech rządzi się swoimi prawami. 

Tak też było u tego rolnika. Pewnego dnia wpuszczono ludzi w pole ze zgniłą truskawkę. Bardziej chodziło o wyczyszczenie pola ze zgniłej truskawki, niż o zbieranie tych dobrych. Tymczasem ludziom nadal liczono zebrane koszyki i zamierzano płacić od koszyka. Pracownicy buntowali się, a ja, jako osoba poruszająca się po całym polu, trochę ich podburzałam, tłumacząc im, że w umowach mają napisane, że jeśli na akord wychodzi mniej, niż zarabiają przy stawce godzinowej, to pracodawca ma obowiązek przejść na stawkę godzinową. W końcu wkurzeni ludzie wstali, odmawiając dalszej pracy. Przy płaceniu na akord zarabiali bowiem grosze, gdyż nie było dobrej truskawki. Podjęłam się przekazania informacji o buncie "ludu" właścicielce gospodarstwa, aby zmieniła ona system wynagrodzenia tego dnia na stawkę godzinową. Gdy się do niej wybierałam, ponad setka ludzi stała wzburzona, odmawiając pracy. Gdy od niej wróciłam, wszyscy zapierdzielali, jak mrówki, nie podnosząc nawet głowy :-). 

Kolejnego dnia oświadczono mi (ku zdziwieniu nielicznych Niemców obsadzonych na fuchach), że mam łapać kobiałkę i zasuwać na grządce. Tak oto pozbyłam się fuchy. Być może już nigdy w życiu nie obejmę tak wysokiego stanowiska ;-). Miałam wtedy może 22 lata. Wydawało mi się, że bezczelna zrobiłam się dopiero w opiece. Ta historia uświadomiła mi, że chyba zawsze byłam taka dziwna. W głowie mi jakieś przepisy, zapisy, umowy, pracownicy... i głośno mówię, co myślę. Często ze szkodą dla samej siebie :-)))

Praca za granicą- podejście Polaków do pracy oraz do siebie nawzajem

Co ciekawe, nikt mnie wtedy nie poklepał po ramieniu i nie powiedział: "Fajnie Baśka, że poszłaś się za nas wstawić. Szkoda, że ponosisz tego konsekwencje". Kilka osób z satysfakcją oświadczyło natomiast, że nareszcie przestałam chodzić po polu i się przemądrzać :-) Wychodzi na to, że nie boli nas własna krzywda. Bardziej boli nas to, że komuś ta krzywda się nie dzieje. Nie uważacie? Praca za granicą zmienia ludzi. Niestety rzadko na lepszych.

Do końca pobytu zbierałam truskawki i byłam szczęśliwa. Raz mniej, raz więcej. Raz zeszłam z pola, bo nie policzono mi jednego koszyka i wróciłam dopiero, gdy doliczono mi go do zebranych kobiałek. Innym razem, gdy Niemiec wołał mnie do tłumaczenia, powiedziałam, że teraz to ja jestem pracownikiem na akord, a nie tłumaczem i nie będę traciła czasu, biegając po polu. Na koniec ewakuowałam się z pola, zawiadamiając mamę, że ma kogoś po mnie przysłać, bo obiecano nam, że o 10.00 będzie koniec pracy, a przetrzymano nas aż do popołudnia. Na mój wzór inni pracownicy również zaczęli się ewakuować prywatnym transportem... W każdym bądź razie do Bauera nigdy nie chciałam wrócić. A w opiece już sześć latek...

Praca w opiece w Niemczech- w czym widzę problem

Każdy wie, jak wygląda praca w opiece w Niemczech. To właściwie szara strefa. Z umową, czy bez. Nieliczni mają pełne składki, określone godziny pracy, wolny dzień. Dochodzi do tego zakres obowiązków, warunki mieszkalne, szacunek, a raczej jego brak... Nie wspomnę już o chorobowym, czy płatnym urlopie. Dzień w dzień ukazują się ogłoszenia treści "Uwaga mina!!!". Dzień w dzień ukazują się również oferty, a pod nimi las rąk, bez względu na treść ogłoszenia. Dzień w dzień atakowane są osoby, które piszą o swoich  oczekiwaniach (według wielu są one wygórowane). Właściwie dzień w dzień byłam atakowana za moje książki "Perły rzucone przed damy" oraz (Bez)silna opiekunka, czyli polsko-niemiecka (bez)nadzieja). Poblokowałam większość osób, które mnie atakują i robię to nadal za każdym razem, gdy ktoś nazwie mnie "pisareczką". 

Niektórzy nie chcą dać sobie pomóc. Zdeptani, stłamszeni, wykorzystani, zasuwają, jak mrówki, mówiąc, że jest im dobrze. Gdy widzą kogoś, kto walczy o lepszą przyszłość, wylewają swój cały jad, w nadziei, że zniszczą taką osobę, albo przynajmniej trochę ją "przytemperują". Niby w grupie jest siła. Szkoda tylko, że najczęściej taka grupa równa w dół, a nie w górę. Brak nam solidarności. Do tego nie przejmujemy się tym, że mamy źle. Bardziej boli nas to, że ktoś ma lepiej. Dwie różne branże, a takie same wnioski. 

Żeby nie było, że jestem niesprawiedliwa - w opiece na szczęście znalazły się osoby, które "poklepały mnie po ramieniu" :-) Niestety inaczej wyobrażałam sobie proporcje "za" i "przeciw". I nie chodzi mi tu o mnie, że potrzebuję sławy i poklasku, tylko o te zasuwające mrówki, które nie mają nawet czasu, by podnieść głowę, popatrzeć, posłuchać, pomyśleć, wyciągnąć wnioski. 

Komentarze