No i nadszedł ten wyczekiwany, nieupragniony dzień. Rano wstałam w posępnym nastroju. Zdecydowana na wyjazd i zestresowana pakowaniem. Tysiące innych spraw okazało się jednak ważniejszych od pakowania. Gdy uporałam się z czynnościami domowymi, odkładanymi tygodniami, ległam na sofie. Stwierdziłam, że nadszedł czas na relaks. Dobijała godzina 10.00. Nijak nie mogłam się odprężyć. Świadomość, że jeszcze dziś znajdę się w Niemczech, wpłynęła negatywnie na moje samopoczucie. Przegrzebałam skrzyneczkę z tabletkami, zastanawiając się, czy lepiej wziąć te uspokajające, czy może na nadciśnienie. Koniec końców zrezygnowałam ze szpikowania się medikamentami. Wrzuciłam kilka ciuchów do walizki, dorzuciłam skrzyneczkę z pigułkami (może coś się przyda - nie wiadomo, jak sprawnie w czasie pandemii lekarze w Niemczech przyjmują nowych pacjentów) i ruszyłam do wyjścia. Po wyjściu z domu skręciłam w prawo, ustawiając się w kolejce do banku. Staruszkowie w rozsypce dyskutowali o ilości kas w bank